„Biała flota” miała być chlubą Sandomierza i zwiększać atrakcyjność oferty turystycznej miasta. Tymczasem przynosi głównie wstyd. Wszystko za sprawą konfliktu, jaki podzielił kapitanów dwóch konkurencyjnych statków wycieczkowych. Konflikt pomiędzy Tadeuszem Prokopem, kapitanem „Marii”, a Henrykiem Banasiem, dowódcą i armatorem „Albatrosa”, tlił się już od kilku lat. Był jednak skrzętnie skrywany. Dopiero w tym sezonie wybuchł, za to ze zdwojoną siłą. Dochodzi do bójek, wzajemnych oskarżeń. W krąg „działań wojennych” są włączane coraz to inne instytucje. A na wszystko to patrzą turyści. I coraz rzadziej korzystają z usług „Białej Floty”.
– Mojemu konkurentowi nie w smak jest to, że podpisałem umowę o współpracy z Polskim Towarzystwem Turystyczno-Krajoznawczym – mówi Tadeusz Prokop. – Dlatego spotykają mnie dziwne przygody. A to ktoś donosi, że „Maria” została pozbawiona balastu i zaraz zatonie, co wywołuje panikę zarówno wśród służb ratowniczych, jak i moich pasażerów, a to ktoś wzywa policję, żeby zepsuć zorganizowane przez nas ognisko dla grupy turystycznej z jednego z warszawskich banków. I tak wkoło.
Zupełnie odmienne zdanie na temat konfliktu ma Henryk Banaś, kapitan „Albatrosa”. Jego zdaniem, to konkurencja wywołuje konflikty, nie może bowiem zaakceptować faktu, że dzięki wygraniu przetargu „Albatros” ma lepsze miejsce cumowania statku, tuż przy parkingu dla autokarów turystycznych. Twierdzi poza tym, że to on pierwszy wpadł na pomysł organizowania rejsów żeglugowych, a konkurencja używa chwytów poniżej pasa (umowa na wyłączność z PTTK). Z kolei sandomierski PTTK broni się, że podpisał umowę z tym armatorem, który gwarantował wszelkie wymagane ubezpieczenia. I tak wkoło Macieju.
Sprawa wojny kapitanów trafiła już do organów ścigania (w bójce kapitanowi „Marii” złamano rękę, prokuratura badała też sprawę rzekomego rejsu statku bez balastu), a także do sandomierskich radnych. Władze miasta twierdzą, że niewiele mogą zrobić, by ukrócić konflikt. A turyści patrzą.