Z Barbarą Kazior z Fundacji Partnerstwo dla Środowiska rozmawia Elżbieta Konieczna.
Gdyby spróbować sformułować najbardziej obrazową definicję czegoś tak malowniczego jak ekomuzeum?
To bardzo trudne. Ekomuzeum jest tak dynamiczną koncepcją prezentacji dorobku kulturowego, że trudno je ująć w ramy definicji. Ja najczęściej mówię, że jest to zespół rozproszonych w terenie obiektów tworzących żywą kolekcję obrazującą wartości przyrodnicze
i kulturowe regionu oraz dorobek jego mieszkańców. Przy czym jest to dziedzictwo widziane oczami lokalnej społeczności i przez tę lokalną społeczność wykorzystane do rozwoju. To jest najważniejszy cel tworzenia ekomuzeum.
Jest w tym element dumy?
O tak, na pewno. Odkrywanie swojego dziedzictwa wzmacnia tożsamość oraz poczucie dumy z miejsca,
w którym się mieszka.
W jaki sposób Pani zaangażowała się w realizację tej idei?
Mniej więcej w 2000 roku w jakiejś lekturze spotkałam się z koncepcją ekomuzeum, zaciekawiona nią zaczęłam poszukiwać informacji o ekomuzeach. Przyszło mi do głowy, że w miejscach, w których działamy jako Fundacja Partnerstwo dla Środowiska, istnieje wiele rozproszonych projektów, projekcików, perełek związanych
z dziedzictwem kulturowym i można by je połączyć
w formę ekomuzeum. Wobec tego wystartowaliśmy
z projektem w pierwszej edycji konkursu grantowego Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego na propagowanie idei ekomuzeów w Polsce, Czechach, na Słowacji i Węgrzech.
Chodziło o ściągnięcie pieniędzy na realizację pomysłów ekomuzeów?
Na początku chodziło głównie o to, żeby ludzie zainspirowani tą ideą mogli pojechać i zobaczyć podobne miejsca oraz spotkać „pozytywnie zakręcone” osoby, które fascynują się dziedzictwem kulturowym. Chcą je zachować nie jako skansen, ale jako coś, co jest dynamiczne, żyje i zmienia się razem ze społeczeństwem. Zorganizowaliśmy seminarium w Czechach, na które udało się ściągnąć przedstawicieli sześciu ekomuzeów ze Szwecji. Z Polski w tym seminarium uczestniczyli ludzie spod Babiej Góry, z Lanckorony i Bieszczadów. Rzeczywiście, przykłady szwedzkie zainspirowały liderów z tych regionów i tak zaczęły powstawać pierwsze ekomuzea. Drugim ważnym efektem tego seminarium było zaproszenie ze strony Szwedów do przyjazdu
i obejrzenia ich ekomuzeów. Wiedza z książek czy internetu nie oddaje istoty rzeczy. Ekomuzeum jest żywą tkanką, to trzeba zobaczyć, przeżyć, spotkać ludzi, którzy najczęściej są fascynującymi osobowościami. W jednym
z ekomuzeów odwiedziliśmy gospodarstwo rolne, którego właściciel, Holender z pochodzenia, opowiedział nam swoją historię – jak przyjechał do tego miejsca, jak się
w nim zakochał, jak przejął gospodarstwo od starszej pani, która było ostatnią z rodu właścicielką dziedziczonej od wielu pokoleń ziemi. Bardzo się polubili. Dużo opowiadała o swojej rodzinie, łącznie z różnymi anegdotami o wujkach, braciach, śmiesznych i smutnych zdarzeniach. Gdy umarła, on stał się spadkobiercą tych historii. Myślę, że przeczytawszy wiele książek, nie dowiedziałabym się więcej o wsi szwedzkiej jak właśnie przez pryzmat historii tej jednej rodziny, opowiedzianej
w dodatku przez Holendra, który tego wszystkiego nie przeżył, ale na tyle pokochał, że chce tę sagę rodzinną unieśmiertelnić.
Ekomuzeum to dziwne muzeum o silnym zabarwieniu uczuciowym.
Tak. Ciekawe jest to, co zwykłe, codzienne, dla nas zrozumiałe. I ważne, nie dlatego, że tak powiedział konserwator w stolicy, tylko dlatego, że ważne jest dla ludzi, którzy w danym miejscu żyją i chcą je zachować dla swoich dzieci i wnuków.
Ekomuzea w Polsce… Małopolska jest pod tym względem jakoś szczególnie uprzywilejowana?
Tak, natomiast pierwsze ekomuzeum Jana Pazdura powstało w Starachowicach i zajmuje się głównie hutnictwem świętokrzyskim oraz trochę też życiem ludzi, którzy się tym hutnictwem zajmują. W Małopolsce pierwszym miejscem, które podchwyciło pomysł na zachowanie, ożywianie dziedzictwa kulturowego, była Lanckorona, drugim Babia Góra.
Czy mrowisko może być eksponatem muzealnym?
Może, a szczególnie, jeżeli je pokazuje pani Hermina Spyrka z Przysłopia.
I kapliczka przydrożna…
I głaz narzutowy i pasieka, a także kowal przy pracy, artysta czy ciekawa osobowość stanwoią ważną część tej społeczności.
Podsumowując, właściwie wyserfowała Pani dla siebie w internecie kawałek ciekawego życia
zawodowego.
Tak, robię też inne rzeczy, ale to jest moje ukochane dziecko. Dużą radość przyniosły mi Bieszczady. Tam ekomuzeum zaczęło się od tego, że Przemek Ołdakowski (Prezes Fundacji Bieszczadzkiej Partnerstwo dla Środowiska) odkrył w Baligrodzie starą drewnianą kuźnię z 1926 roku, której właściciel zmarł i po jego śmierci kuźnia została zamknięta na kłódkę. Okazało się, że żyje żona tego kowala, która zresztą była jego pomocnikiem. Przyjechaliśmy na spotkanie z nią…
Kiedy to było?
Jakieś trzy lata temu. Spotkaliśmy się z tą panią kowalową – Anielą Żyłką, która opowiedziała nam o tym, jak kuźnia funkcjonowała, a przy okazji kawał swojego życia. I to było fascynujące. Pani Aniela jest wieczną optymistką i zaraziła nas swoją filozofią życiową. No
i zaczęło się od Baligrodu i kuźni, a w tej chwili powstało w Lutowiskach Ekomuzeum „Trzy Kultury” i są pomysły na nowe.
Ekomuzeum to sposób na życie niepowierzchowne?
Na pewno. Wymaga otwartego myślenia, zagłębienia się w temat. Na koniec miła rzecz. Fundacja co roku przyznaje nagrodę dla najlepszego projektu z zakresu dziedzictwa przyrodniczo-kulturowego, która jest równocześnie nominowana do środkowoeuropejskiej
nagrody, o którą ubiegają się również projekty z Czech, Słowacji, Węgier, Rumunii i Bułgarii w ramach Environmental Partnership for Sustainable Development Association. Do konkursu o tegoroczną nagrodę Fundacja zaprosiła wybrane inicjatywy ekomuzealne. Laureat został wybrany spośród czterech ekomuzeów, które zgłosiły się do konkursu i zostało nim Ekomuzeum „Trzy Kultury” w Lutowiskach, które 22 września ubiegłego roku hucznie otwarło swoje gościnne podwoje.