W lesie pod Kołonicami kłusownik śmiertelnie zranił 3,5-letnią żubrzycę Bjivę. Była ciężarna. Przed niespełna dwoma laty przywieziono ją z duńskiego ogrodu zoologicznego. Zwierzę miało nadajnik telemetryczny.
– Bjivę obserwowaliśmy na ekranie komputera, wiedzieliśmy dokładnie, gdzie w danej chwili jest i jak się przemieszcza – mówi doc. dr hab. Kajetan Perzanowski ze Stacji Badawczej Fauny Karpat Muzeum i Instytutu Zoologii PAN w Ustrzykach Dolnych. – Kiedy przez dwa dni zwierzę nie ruszało się z miejsca, pojechaliśmy wyjaśnić przyczynę. Podejrzewaliśmy, że żubrzyca złamała nogę, ale finał okazał się bardziej smutny.
Bjiva leżała zupełnie wyczerpana. Nie mogła się ruszać. Po oględzinach ustalono, że nie nadaje się do leczenia. Minister środowiska wydał zgodę na jej dostrzelenie. Podczas sekcji w prawej przedniej łopatce znaleziono kulę pochodzącą z broni kłusownika. Pocisk zniszczył bark i kość ramieniową powodując rozległe wewnętrzne obrażenia. Zwierzę nie miało szans na wyzdrowienie.
Kto mógł strzelać do żubrzycy? Policja od trzech tygodni szuka kłusownika. Zdarzenie miało miejsce w pierwszej dekadzie maja, jednak dopiero teraz, z uwagi na dobro śledztwa, ujawniono szczegóły sprawy. Nie wiadomo, jakimi motywami kierował się kłusownik. Czy chciał zabić dla mięsa, czy dla trofeum, a może „dla sportu”? – Jedno jest pewne, mógł podejść do żubrzycy bardzo blisko, bo nie bała się ludzi – tłumaczy doc. Perzanowski.
Zdaniem leśników i naukowców, śmierć Bjivy to ogromna strata. – Była ciężarna, niebawem wydałaby na świat pierwszego cielaka pochodzącego ze zmieszania bieszczadzko-skandynawskiej krwi. Byłby to sukces na miarę Europy.
Ze Skandynawii do Polski
Bjivę i trzy samce przywieziono do Polski w grudniu 2002 r. z Danii i Szwecji w ramach projektu „Restytucja wolno żyjącej populacji żubra w Karpatach” (chodzi o genetyczne wzbogacenie bieszczadzkich żubrów). Przez sześć miesięcy przebywały w zagrodzie aklimatyzacyjnej w Woli Michowej. W czerwcu 2003 r. zostały wypuszczone na wolność.