Na zaproszenie Agencji Turystycznej „Bieszczady Adventure” i Stowarzyszenia Pro Carpathia grupa dziennikarzy zrzeszonych w Stowarzyszeniu Polski Klub Dziennikarzy i Pisarzy Turystycznych FIJET odwiedziła Bieszczady. Przez trzy dni zapoznawali się z zimową ofertą tego regionu, przemierzając je saniami, skuterami śnieżnymi, samochodami terenowymi i na rakietach.
Wiele osób uważa, że Bieszczady nadają się głównie na piesze wędrówki i to głównie latem i jesienią. Tymczasem zimą to miejsce oferuje zaskakujące niespodzianki. Bo zimą Bieszczady czekają nie tylko na tych, którzy chcą się zmierzyć ze szczytami Tarnicy, Połonin, czy Rawek.
– Jeśli wydaje ci się, że byłeś tu już wiele razy i nic nie jest już w stanie cię zaskoczyć, to bardzo się możesz pomylić – przekonuje Daniel Wojtas, właściciel agencji turystycznej z Leska. – Możemy udowodnić, ze Bieszczady doskonale nadają się również na inne ciekawe, niespotykane przygody o każdej porze roku, a zimą szczególnie – zapewnia Daniel Wojtas.
Punktem wypadowym jest Berezka. Pod Pensjonatem „Leśniczówką” od rana czekają już trzy terenówki. Wsiadają do nich żądni przygód amatorzy. Nie wiedzą, co ich czeka na trasie. Jest ślisko i dużo śniegu.
Na pierwszy skok adrenaliny nie trzeba długo czekać. Zjeżdżamy z asfaltowej drogi i samochody poruszają się po stromej polnej dróżce. Na całej trasie ogromne wyrwy w ziemi, wszyscy pasażerowie z impetem podskakują w kabinach. Pierwsza terenówka zakopuje się szybko, trzeba więc wysiadać aby wypchać ją z zaspy. Zaraz potem przeprawa przez zamarzniętą rzeczkę, zjeżdżamy w dół – pod kątem 50 stopni – oblodzonym wąwozem. Po około półtorej godzinie docieramy na grzbiet Rybnego. Po jednej stronie piękny widok na cały zalew Soliński, po drugiej panorama wysokich Bieszczad. Przed nami ukazują się połoniny.
Dla tych, którym emocji jeszcze mało, przemieszczają się pod Biesisko na Przysłupie. Tam czekają już na nas skutery śnieżne i Tomek Kudełka. Po niecodziennym obiedzie – spodziewaliśmy się bowiem najlepszych w Bieszczadach pierogów, a dostaliśmy ostry, po węgiersku gulasz – wskakujemy na maszyny. Skutery ruszają trasą starej kolejki leśnej. Za chwilę zjazd z trasy i pęd polanami pod górę, w kierunku lasu. Śnieg i silny powiew zimnego wiatru zapiera dech. Ale to dopiero początek. Przed nami roztacza się zapierający dech widok. Od lewej ośnieżony Smerek, Przełęcz Orłowicza, na połoninie Wetlińskiej można dojrzeć mały czarny punkcik – schronisko, potem Caryńska i w oddali, najwyższy szczyt Bieszczad Tarnica. Trochę bliżej, po prawej stronie można zobaczyć Małą i Dużą Rawkę.
Ledwo złapaliśmy oddech i już ruszamy w mroźną noc saniami, trzy mając w rękach zapalone pochodnie, przemierzając dolinę Łopienki.
Następnego dnia rankiem wyruszamy saniami w kierunku wysiedlonej łemkowskiej wsi Bereźnicy Niżnej. Po przejechaniu kilku kilometrów wysiadamy. Na buty zakładamy rakiety śnieżne i gęsiego udajemy się szlakiem, prowadzeni przez Grzegorza Sitkę, współautor przewodnika „Dzikie Bieszczady”. Niezwykła cisza towarzyszy nam przez cały czas wyprawy. Idziemy po pokrywie lodowej zamarzniętego strumienia. Dopiero śnieżna nawałnica zmusza nas do powrotu do cywilizacji.
– Bieszczady mają propozycje dla każdego. Można polecieć nad Soliną i zobaczyć najpiękniejsze widoki na świecie, zabawić się w szkołę przetrwania, przepłynąć przez niebezpieczne nurty Sanu, przemierzać terenówkami bezdroża, odkrywać skarby – ślady, które pozostawiły po sobie I i II woja światowa, uczyć się odczytywania śladów po dawnych mieszkańcach Bieszczadów, albo po prostu łowić ryby, pośpiewać przy ognisku, czy wędrować, albo zapewnić swoim dzieciom niezapomniane wspomnienia z ferii? To wszystko jest tutaj możliwe – mówi zakochany w swoim miejscu rodzinnym Daniel Wojtas.
Grzegorz Sitko przekonuje, że te góry nadal są naprawdę dzikie: – Wszystko zależy od tego, czego szukamy w tych miejscach. Jeśli chcemy towarzystwa i dobrej zabawy, to zawsze możemy zatrzymać się w przydrożnym barze i posłuchać opowieści miejscowych zakapiorów. Jeśli jednak zależy nam na odosobnieniu, poczuciu smaku przygody w pojedynkę, to nic prostszego. Bieszczady są tak rozległe, że swoje miejsce odnajdą tutaj nawet ci, którzy pragną wyciszenia w pojedynkę – mówi przyrodnik.
A ludzie? Słynne zakapiory z bieszczadzkimi opowieściami, zapaleńcy zakochani w tych zakątkach, artyści, których inspiruje otocznie i historia, a wśród nich Zdzisław Pękalski z Hoczwi zwany bieszczadzkim Dudą-Graczem. Przybył w Bieszczady wiele lat temu ze Lwowa. Inspirują go naturalne kształty drewna. Pękalski robi diabły, chrystusy i anioły i – jak mówi – to wszystko widzi tu, na miejscu, wokół siebie.
– Organizacja tego typu przedsięwzięć służy najlepiej propagowaniu walorów turystycznych naszego regionu. Gdy dziennikarze na miejscu zapoznają się z terenem, ludźmi, zabytkami, kuchnią i możliwościami relaksu oraz odpoczynku przemówi to do nich tysiąc razy bardziej niż setki folderów, konferencji prasowych czy filmów promocyjnych – zapewniał biorący udział w wyprawie Krzysztof Staszewski, prezes Stowarzyszenia Pro Carpathia.
Krzysztof Zieliński
Uczestnikami wyprawy do „Krainy Wilka” byli dziennikarze z National Geographic, Gazety Krakowskiej, Gentelmen, Echo Dnia oraz mediów regionalnych: Nowiny, Super Nowości, Radio Rzeszów, Extra Podkarpacie, Skarby Podkarpackie.
Bieszczady to jedyne miejsce w Polsce gdzie:
– występują połoniny,
– jest największy w Polsce obszar lasów naturalnych,
– najliczniej występują drapieżne ssaki: rysie, wilki i żbiki,
– jest największa w Polsce zapora wodna,
– jest największy w Polsce górski park narodowy.